Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a! na mnie! śmiejąc się z przymusem zawołał Stanisław — Nadtoś łaskaw. —
— Doprawdy! Ale widzę, żeś niewinny jak nowonarodzone dziécię — Samo twoje tutaj zjawienie dowodzi, żeś albo niewinien, albo chcesz ufarbować się tylko w niewinność — Ej! — I spójrzał mu w oczy.
Staś śmiał się i wzruszył ramionami.
— Widziałem bo, jakeś się do niéj miał, a wy żonaci, jesteście najniebezpieczniejsze w świecie mruczki.
— Daj że mi pokój, z twoją Karusią. Jeśli kto ją porwał to ty, wszakże przypomnij, kiedyślmy tu byli piérwszy raz, przyznałeś mi się. —
— Tst! tst! rzekł Tymek — nie gadaj tak głośno.
— Przyznam ci się, dodał po chwilce, że mi doprawdy żal dziéwczęcia, przepadnie jak tyle ich poprzepadało, zszedłszy na złą drogę.