wiszem, kończyć nie myślał. I było by to trwało, do pogrzebu Patrokla, gdyby usłużna Pani Zenejda, nie wysunęła półarkuszka Szambellanowi, który nagle znajdując się nie w miejscu, próżno usiłował dobrać półarkusze, ślepił, przewracał i już decydował się drugi wyjątek poczynać; aż jednogłośnie wezwano Natalją. —
Musiał choć mrucząc przestać, i uśmiéchając się wlepił znowu oczy w sufit.
Natalja drżała jak liść osiny, jak trzcina, kiedy burza po niéj przejdzie i ona się uspokoić nie może, rumiana, blada, niewiedziała co brała, nie mogła znaleść papiérów, siadła i spójrzawszy po milczącém, szyderskiém choć grzeczném zgromadzeniu słuchaczy, poczuła brak głosu, otwarła usta milczące, musiała czekać, aż jéj wróci mowa. —
Cicho było, jak na stepie, wszystkie oczy w jedną stronę, wszystkie usta skłonione do uśmiechu. — Ile razy człowiek nie wié co
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/026
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.