Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajcie bo pokój — dajcie pokój, to nie tak gadać do niego potrzeba! Myśmy proszę Jegomości, nie przyszli — dodała Michałowa, skomléć pod progiem i krzyczéć, ale żądać wynagrodzenia, moja Karusia mnie utrzymywała, całéj familij pomagała — my teraz z łaski pańskiéj z głodu mrzéć musiemy.
— Oj! łaska pańska! zawsze to ich taka łaska, siostrę nam albo żonę wezmą, potrzymają i oddadzą jak zgryzione jabłko — rzekł Wicek.
— Cicho bo Wicku! zawołała matka.
— A! to o to wam chodzi — rzekł swobodniéj oddychając Stanisław — mówcież czego chcecie, a nie, to weźcie Karolinę nazad, jeśli się podoba!
— Tak! teraz by ją już oddał! szemrał Wicek, zuchwale się poruszając ku Stasiowi.
— Co chcemy! dorzuciła matka — Jakeś pan zabrał ją, tak bierz i nas —
— Chybaście poszaleli! zawołał Stanisław.
— A jak nie — dodał Jakób, toć na ta-