Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nikogo, dumniéj odparł Tymek, opłaciłem co się należało za papiér i druk, i idę daléj.
— Hę! żartujesz?
— Idź na górę i zobacz, jeszcze zapewne leżą na stole piéniądze, które opłaciłem.
Redaktor spójrzał i pociągnął się po wschodach, nic nie mówiąc.
Tylko co w ulicy, Tymek spotkał biegnącego szatana, który go z pośpiechu potrącił.
— A przepraszam! zawołał szatan, o mało drugi raz dzisiaj nie upadłeś!
— Jak to drugi?
— Już ci po całém mieście Requiem śpiéwają.
— Znak długiego życia.
— Dla żywych.
— Alboż niewierny Tomaszu, wątpisz o mojém życiu?
— O twojém nie, ale dziennik upadł.
— Nie upadł, żyje lepiéj niż kiedy.