Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale pani — przerwał Tymek, nie chce zwodzić, ja ani wiém, czy prędko i jak będę mógł ten dług oddać?
— To nic! to nic! odpowiedziała kobiéta. Siadaj pan, chwile drogie, jedź z nami.
Twarz Tymka zajaśniała radością, któréj nie mógł utaić, ale wahał się jeszcze.
— Niéma czasu do stracenia — siadaj pan! siadaj!
To mówiąc, otworzyć kazała powóz i radośna wzywała Redaktora, aby usiadł.
— Ale, szepnęła mu, gdy był w powozie już, proszę o tajemnicę, nikomu! nikomu pan nie powiész że to ja —
— Tego przyrzec nie pozwala mi wdzięczność — ona się musi wylać, ona mi ust nie da trzymać zamkniętych, nie kładź pani tak ciężkiego warunku.
Natalja uśmiechnęła się —
— Wdzięczność! wystaw więc pan sobie, że ja to dla literatury, nie dla niego uczyniłam.