mój w téj chwili jest tak blizkim upadku, mogę powiedziéć że upadł już; była to moja jedyna duma i jedna nadzieja — moje wszystko — serce mi się kraje, szaleję, a nikt mnie poratować nie chce. Jestem w rozpaczy!!
— Jakimże sposobem? co się stało? spytała niespokojnie kobiéta.
— Najprościéj w świecie, dziennik mój żył nadzieją, pożyczką, długiém, niémam piéniędzy, odmawiają kredytu, dzisiéjszy numer nie wyjdzie — Z upadkiem dziennika, całe moje znaczenie, wpływ, wszystko upada.
I pochwycił się za głowę.
— A! to okropne nieszczęście — ale czyż w istocie niéma już sposobu, ratunku?
— Niéma — Nie umiem i nie mogę prosić, a jednak czyniąc z siebie ofiarę, chodziłem oto tu, do Hrabiego, myślałem że mi dopomoże — Napróżno —
— Jest że to rzecz tak wielka, tak trudna, potrzebaż tak wiele?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/020
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.