Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę ostróżnie — szepnął kapitan ściskając usta.
— Nie bój się, — nie zaczépię — odparł Szatan. Począwszy od professora, który złożył w nim rozprawę o Lukrecjuszu.
— Proszę bardzo nie żartować?
— Pańska rozprawa, jestli żartem?
Professor ruszył ramionami i okularami.
— A poezjeż Florentego! mówił Szatan, a uczone badania pana Skórskiego — a artykuły Szanownego Redaktora. Radźmy więc! radźmy, a prędko! Co mu dać, temu Dziennikowi nieborakowi, czy toniczne lekarstwo, czy co przeciw zapaleniu.
— Jak będziémy tak bredzić.
— Bardzo dziękuję.
— Jak będziemy tak bredzić, rzekł poważnie professor, to i za miesiąc nie poradzim.
— Milczę — składając ręce, odezwał się Szatan — słucham, mów professorze.
— Niech pan Redaktor zaczyna.
Tymek wystąpił naprzód.