Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I zakrył twarz ręką, odwrócił się, otrząsł, potém ścisnął Augusta i zawołał.
— Obrazy oczyszczę, odwernixuję i odeszlę — dajcie mi panowie swój adress.
— Gdybyś pan pozwolił rzekł Staś, to byśmy sami po nie dowiedzieli się, a może téż moglibyśmy mu być jeszcze użyteczni w czém, dla mnie zaś w szczególności, byłoby bardzo miło, nazywać się pańskim przyjacielem. Ja tak szacuję zapał i zamiłowanie sztuki.
— A! panie, zawołał artysta — nie mów mi tego jeźli nie chcesz, bym ze szczęścia oszalał! Być że to może? Jam przywykły do boju, do wzgardy, do popychania i prześladowania, ja niémam nikogo, niémiałem w życiu co by mnie pojął i zachęcił.
I dwie poczciwe łzy puściły się po jego twarzy.
— A! dodał, to jakiś dzień szczęśliwy, który obchodzić będę w mojém życiu. Może głos panów zjedna mi choć odrobinę wziętości, któréj drudzy tak wiele, a ja mam tak