ale prócz kota nikogo nie było. Stary Wincenty szewc i krawiec, a w potrzebie nagłéj rymarz i stolarz, na rozkazy pana, żył tu od lat kilkudziesiąt w ciupce z zabitém oknem, pełnéj wyziewów dziegciu, smoły, skór i stęchlizny.
— Niedaleko i pan być musi.
Zapukali do blizkich drzwi, ale nie było odpowiedzi, August zajrzał przez dziurkę.
— Jest, rzekł, jest, tylko się przyczaił.
Zapukał powtóre. —
— Do nóg upadam marszałka.
Chwila upłynęła w milczeniu.
— Panie Marszałku! nasze uszanowanie!
Cóś nareście zaczęło się szamotać, dréptać i drzwi odryglowały się, nieco przetworzyły, głowa ukazała ostrożnie.
— Kto tam? dał się słyszéć cichy głos chrapliwy.
— August.... z siostrzeńcem przybyli złożyć uszanowanie stryjowi — i —
— A — a — a — Pan August! a! a! a!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/108
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.