Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zobaczysz — Byleby tylko nas psy nie zjadły.
W téj chwili właśnie, dwa ogromne morągowate brytany, wysunęły się z za węgła, i na widok ludzi, których spotykać wcale nie były przywykłe, poczęły przeraźliwą wrzawę, August musiał się cofnąć do powozu.
— Czekajmy, rzekł, ktoś wyjść musi.
Po dość długiém oczekiwaniu, znowu z za węgła od prawéj strony, od małego ganeczka, do którego przystępu psy broniły zażarcie, ukazała się łysa, siwiejąca, odrobiną włosów pokryta głowa, parą oczków błyszczących ciekawie się przybyłym przypatrująca.
— Hola! mosanie, zawołał Staś — prosiemy tutaj.
Głowa cofnęła się i znikła, a psy znowu w najlepsze ujadać zaczęły. Minęło minut kilka i głowa siwa ukazała się nareście, a za nią pół ciała, potém całe ciało człowie-