Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od progu rzucił na nią posępne spojrzenie Michał. Podszedł, nie kłaniając się i nie witając.
Głos mu drżał, gdy mówić zaczął.
— W interesie waszym — rzekł — jest, aby to z czem przychodzę, niekoniecznie obcych doszło uszu... Raczcie się upewnić, że nas wasz dwór nie podsłucha.
Wcale niezwyczajne to zagajenie widocznie zmięszało królową Eleonorę. Krokiem żywym podeszła ku drzwiom jednym, otworzyła je gwałtownie, spojrzała i milcząc na swe miejsce powróciła.
Król zwykle tak apatyczny, tym razem miał wyraz twarzy szyderski.
— Sądziłem — rzekł — iż W. Król. Mości, przecierpiawszy już ze mną czasu tyle, zechcesz być do niedalekiego końca cierpliwym, przekonywam się że tak nie jest i że się wyczerpała cierpliwość W. Król. Mości. Wiem o jéj staraniach z pomocą Prymasa rozpoczętych o rozwód ze mną... w nadziei że mnie tronu pozbawią.
Uśmiechnął się boleśnie.
— Wszystko to — wywołałoby zgorszenie dla Cesarskiéj rodziny waszéj nieprzyjemne... Przychodzę więc radzić jeszcze nieco cierpliwości. W. Król. Mość widzisz sama, iż życia nie starczy mi na długo... ja sam to czuję...
Pierwszy raz od stąpienia Eleonory na tę ziemię, która jéj była tak wstrętliwą — z dumnéj, śmiałéj i zuchwałéj — królowa stała się niemal pokorną — złamaną, tak ją przeraziły te słowa...
Wargi jéj zadrzały, potoczyła oczyma obłąkanemi dokoła, kilka razy chciała zacząć coś mówić i chwyciła się za piersi — nareszcie podeszła prędkim, nie-