Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.

Nazajutrz dopiero szlachta swem zwycięstwem upojona się otrzeźwiła i rozmyślać poczęła — co daléj?
Tryumf wczorajszy był wprawdzie wielkiego znaczenia, ale nie przygotowano się rozważnie jak korzystać z niego. Pomiędzy senatorami a — ludem, jak szlachtę ową małą zwano — rozbrat był zupełny, lecz starszyzna wiedziała dokąd szła i co miała na celu, a ów lud ślepo i namiętnie kroczył na przekór.
Nie stało Kondeusza i znienawidzonych francuzów, ale nie było go kim zastąpić.
Ci co w myśl ks. Olszowskiego życzyli Piasta, nie wiedzieli jakiego wziąć, chcieliby go szukać między panami — a to im było wstrętnem, okrzyknąć zaś takiego wojaka w wytartym kubraku, jak Polanowski, śmiesznem się stawało... coby na to świat powiedział?
Lotaryngski, rycerski pan... tak z francuzka wyglądał im jak Kondeusz.
— Nie kijem go to pałką! — wołał Piotrowski. — Ta tylko między dwoma różnica, że za Kondeuszem stała Francja, a za Lotaryngskim rakuszanie występują.
Do okopów nazajutz panów widać nie było.
Prażmowski, już ochłonąwszy ale mściwy i przewrotny, a razem tchórzliwy, wołał miotając się po mieszkaniu swem wśród dworu i przyjaciół.
— Gdzie szablami dzwonią nad głowami, nie nasze miejsce! Jak sobie posłali tak niech śpią, my tam niepotrzebni.
— Pozwolisz mi W. Eminencja uczynić sobie tę