Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzecz, a musi wiedzieć, że i król Jan nareszcie ciągnie, aby Poznań opanować. — Nasi bracia pomęczeni, a tu im stać nie będzie spoczynkiem.
Teodoryk ramionami obojętnie poruszył i powtórzył:
— Dajcie rozkaz, aby się tu oddziały ściągały...
Nie mogło być już sporu o to; Zygard konie zawrócił i pojechał zwolna do swoich braci, którzy szemrali jak on na niewygodny nocleg w mokrej nizinie, nawet chrustu na ogniska niemogącej im dostarczyć.
Starszyzna krzyżacka, bezkarnemi zagony po kraju polskim uzuchwalona, nigdzie dotąd nie spotykająca nieprzyjaciela, przestała już wierzyć w niego.
Opodal trochę od wielkiego namiotu, który pospiesznie rozpinano, bijąc koły mające go utrzymywać, na koniach stali Zygward Koprzywicki, Herman Elbląski Komtur, Albert Ore Gdański, kilku gości znaczniejszych Komturów — kilku grafów należących do zakonu.
Składali oni kółko nawykłe czasu tej wojny zabawiać się razem, ucztować, polować i pastwić nad ludźmi.
Herman Elbląski szczególniej był w chwilach szału żartobliwy i do okrucieństwa umiał mięszać dowcip cyniczny.