Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dniesionym, — ale za krew moją, ja zemsty i krwi potrzebuję... Najlepsza pomsta będzie, gdy im ją odbiorę...
Cicho odezwał się jeden z towarzyszów.
— To i dzieci cudze przyjdzie brać! — Uśmiechnął się.
Nikosz czy nie słyszał, czy udał że nie słyszy, nic nie rzekł na to. Gromada jego po cichu mruczała; spoglądali na swego pana i wodza uśmiechając się skrycie, i pokazując palcami. Kurp dojadał i dopijał.
Dwóch ludzi wyprawił Bąk jeszcze po wioskach do Majkowiec, Wronikowa i Lasek, aby tam przez swoich (bo wszędzie ich mieli) — gdyby w Surdędze na gwałt uderzono czy zapalono wiechy, — nie bardzo kto na pomoc przybywał.
Nazajutrz, w noc bezksiężycową ciemną, najście na zamek było postanowione. Dwór Nikosza cieszył się z tego. Ludzie byli do bojek i napadów nawykli, smakowali w nich, a teraz dawno już nie kosztowali. Przykrzyła się praca koło domu jednostajna... Kurp pozostał na Wilczej górze, aby się przypatrzeć wszystkiemu.
Następnego dnia wszyscy się do wieczora wylegali, nie wiele mając do czynienia, bo wszystko co potrzeba pogotowiu stało.
Nikosz tylko niespokojny biegał po dworze, po wałach, wyglądał ku Surdędze, gadał sam do