Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powrozami było obmotane, jechał dosyć powoli; Florjanowi pilno było, musiał więc go pożegnać.
— Pilno wam! — spytał Janik.
— Bardzo, bom posłany do króla — rzekł Szary.
— Nie daleko go wam szukać, — odparł Trzaska, oto tu pod bramą w obozie go pewno znajdziecie, bo sam ludzi opatruje... Mało nie cały dzień od jednéj jeździ kupki do drugiej, tak się jakoś troszczy... biedaczysko!
Byli już od wrót i murów nie daleko, gdzie się obozowisko poczynało.
Tu jak w samem mieście gwarno wyglądało bo też co było przekupniów a lekkiego ludu w Krakowie do obozu się cisnęło dla zarobku i rozpusty. Baby powystawiały pod kramami ławki, poosłaniawszy je płachtami, chłopcy nosili w koszykach różną drobną kupię wołając a krzycząc. Jaskrawo poprzyodziewane niewiastki jakieś kręciły się między namiotami. Kuźnią nawet na uboczu przemyślny kowal pod szatrą postawił i żołnierskie szkapy podkuwał.
W niektórych szałasach słychać było pijatykę i śpiewy, a próżne beczki wyrzucone precz świadczyły że nie próżnowano. Z wrot lał się lud miejski, a w drugą stronę do grodu cisnęli się żołnierze, tak że w tłumie tém o przejazd trudno było...
Szary musiał się nieco wstrzymać, rozpatrując