Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A coby to pomogło? — odparł Beńko przytomny rozmowie. Jego władza nie w tém, że on wodzem się mianuje, lecz że lat tyle rządząc ludzi sobie zjednał i Nałęczów a ich powinowatych, których tu jak piasku jest, będzie zawsze miał po sobie. Z trwogi od nich i drudzy pójdą.
Jeszcze chwilkę na badanie Szarego obróciwszy Nekanda, wyszedł zobaczyć, czy do królewicza przystęp był wolny, chciał bowiem zaprowadzić Florjana, aby jemu opowiedział co przyniósł.
Za czem sieniami ciemnemi do pańskiej komnaty wwiódł Trepka posła.
Tu było na co patrzeć, bo choć gmach zamkowy stary się wydawał i więcej ku obronie jak dla wymyślnych wygód zbudowany — tak go umiał sobie przybrać i przyozdobić królewicz, iż komnaty które zajmował, prawdziwie królewsko wyglądały.
Na podziw tylko, jak na owe czasy mało widać było oręża, a ten który po ścianach gdzieniegdzie był rozwieszony, więcéj się odznaczał wytwornością i pięknością, niż mocą i był więcej na występ niż do boju przeznaczony.
Tarcze i szyszaki wschodnie które królewicz z sobą z Węgier poprzywoził, złotem były sadzone i czarnemi listewkami, jakby kamiennemi dziane.
Na stołach księgi widać było i pargaminy,