Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pana! nie jestże to najpiękniejszy z rycerzy i najszlachetniejszy z ludzi?
A w duchu powtarzała:
— Teraz nic, nic nas rozdzielić już nie może, nic, chyba śmierć. Nawet śmierć nie rozłączy, bo nasze trumny na wieczny spoczynek staną obok siebie.
Widząc ją tak wzruszoną, Kätchen z trwogą wielką starała się ją uspokajać. Obawiała się ona tego wstrząśnięcia całą istotą rozkochanej długo, a teraz nagle szczęściem swem aż do szału uniesionej wychowanki.
Jesień choć późna, jak gdyby niebo sprzyjało długo prześladowanym, zdobyła się na dni pogodne i piękne. Na drzewach trzymały się liście pofarbowane żywo barwami jesieni, w powietrzu ulatywały srebrne nici czarodziejskiej przędzy, słońce łagodnie świeciło na błękicie turkusowym. W powietrzu była woń liści zwiędłych i kłosów, nad drogą ostatnie kwiatki blademi główkami witały królowę, która wszystkiem się bawiła jak dziecko.
A choć kraj po drodze nie był wcale piękny, choć często długo żółte piaski z czarnemi jodłami i czarniejszemi jeszcze krzakami jałowców się ciągnęły, królowa wszystko znajdowała pięknem, zachwycającem.
Noclegi i popasy z powodu znacznej liczby ludzi i koni musiały być tak wyznaczone, aby