Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

król na Litwę jedzie sam. Wasza pani z nami kędyś w świat z Krakowa na lepsze powietrze.
Hölzelinowna nie uwierzyłaby była temu, lecz przechodzący Opaliński, którego spytała, potwierdził ten posłuch.
Ścisnęło się serce starej piastunce, gdy z tem weszła do swej pani. Bolało ją nowym ciosem zranić biedną a dziwnie cierpliwą męczennicę.
Przez cały ten czas niemal trzech miesięcy, które się długiemi jak lata wydawały, mężnie walczyła Elżbieta z tem co ją tu spotykało. Wszyscy co, jak Marsupin, stawali w jej obronie, choć chwilowo, pozornie czasem wyjednali jakąś folgę — staraniami swemi drażnili Bonę, nienawiść jej powiększali, pragnienie zemsty rozbudzali.
Położenie Elżbiety wcale się nie polepszyło, lecz moc jej duszy urosła, męztwa przybyło młodziuchnej pani. Wiedziała że nie jest przez rodziców opuszczoną, osamotnienie swe przypisywała tylko Bonie, najmniej obwiniała męża, i była pewną, że wszystko się skończy szczęśliwie, tryumfem, pojednaniem i słodkiem pożyciem z tym, którego kochała.
Hölzelinowna utrzymywała ją w tych przekonaniach, które stan obecny znośniejszym czyniły.
Pomimo codziennych ukąszeń tej matki męża, którą Marsupin żmiją nazywał, Elżbieta nie płakała, nie skarżyła się obliczem, udawała szczęśliwą i często nawet, jak po historyi sera par-