Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wtarzało. To nie jest chorobą żadną, ale wprost zmęczeniem. Sił ci przybędzie, sny te ustaną.
Elżbieta zamyśliła się.
— A! żebyś wiedziała — rzekła — jak się ja obawiałam ciągle, aby mnie to nie napadło przy nim, teraz. Drżałam i modliłam się. Gdy wszyscy wyszli, zwrócił się ku mnie, zaledwie siłę mając powiedzieć mi, że muszę być bardzo zmęczoną i potrzebuję odpoczynku. Patrzałam na niego wzywając aby się zbliżył... nie miał odwagi, stanął z daleka. Wzrok miał roztargniony. Siadł na krześle przy łóżku, głowę pochylił na dłonie... ale napróżno udawał, że nie patrzy na mnie, spotykałam wzrok jego. Mnie pierwszej odezwać się, Kätchen, wszak prawda? nie wypadało? alem się nie kładła, siedziałam na łóżku zwrócona ku niemu.
Na starej, osmuconej twarzy Hölzelinownej malował się niepokój i trwoga a łzy stawały na powiekach.
— A! on dobry jest, łagodny — poczęła Elżbieta — a tak szlachetną ma postawę, a tak miłe, słodkie wejrzenie, ale nieśmiały bardzo! Wiem pewnie, że tak jak ja musiał szukać słów, chcieć i nie módz się odezwać, że czekał może, abym ja poczęła, a mnie biednej brakło tego czarodziejskiego słowa, coby jemu i mnie usta i serce otworzyło. Ale jutro, jutro! a przyjdzie już łatwiej.... jutro będziemy starzy znajomi,