Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Życzę wam powodzenia — rzekł — i bylebyście wziąć się umieli do rzeczy, sądzę że zwycięzko wyjdziecie z tej imprezy.
Dudycz się uśmiechnął.
— Z osób wpływowych przy królu starym — rzekł — znam dobrze pana Seweryna Bonera, znany jestem panu Decyuszowi i innym. Jak skoro im kochanka króla pocznie ciężyć i przeszkadzać, sądzę, że mi pomogą do ożenienia.
— A ona? — spytał Włoch.
— Ona! teraz — rozśmiał się Petrek — ani chce patrzeć na mnie, bo się jej zdaje, że zostanie przy królu młodym. Później rozum mieć musi... nikt się jej lepszy nademnie nie trafi, to pewna.
Weneta słuchał ciągle z zajęciem.
— Hę! — rzekł — wyście ludzie północy, u was tu wszystko idzie inaczej, powoli i nieśmiało. U nas na południu, ktoby jak wy chciał poślubić pannę, a kochał się gorąco, zamiast długo czekać, urządziłby sobie porwanie jej. Potem gdy to królowi na rękę, wziętoby was w opiekę i wszystko skończyłoby się gładko i prędko.
Dudycz głową potrząsał.
— Jeszcze nie czas, owoc nie dojrzał — rzekł. — Królowi staremu nie dosyć dokuczyła kochanka, mało się o nią troszczy. Trzeba czekać aż poczuje, że mu zawadza i młodej królowej serce męża odbiera.
— Ale nie dawajcież się zrazić i odbić —