Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że ja was spotykam. Znajomych nie mam, błąkam się dzień cały, nie przemówiwszy słowa do nikogo. Nigdzie się docisnąć nie było można.
— A! jakże chcecie? — odparł Dudycz — dziś był najcięższy dzień ze wszystkich; dzięki Bogu, że po stole stary król dał nam i sobie spoczynek.
— A młodzi państwo? — zapytał kupiec ciekawie. — Poszli zapewne razem?
Uśmiechnął się Dudycz i potrząsnął głową.
— Młoda pani ma być bardzo zmęczona — rzekł — a królowi Augustowi podobno nie śpieszno do żony.
Włocha twarz wyraziła wielkie zdziwienie.
— Możeż to być? — zapytał — tak śliczna i miła pani, młodziuchna, wychowana...
— Widzieliście ją? — przerwał Dudycz, którego z kolei pochwała ta zadziwiła.
Włoch się zmięszał.
— Widziałem ją zdaleka tylko — rzekł — ale wszyscy wszędzie to głoszą.
Szli, chwilę milcząc, ku wrotom. Kupiec ujął Dudycza pod rękę, jak gdyby go puścić nie chciał, a zależało mu wielce na przedłużeniu rozmowy.
— Od czasu jak tu jestem w Krakowie — odezwał się po chwili — ciągle się spotykam z różnemi pół-słówkami i alluzyami, których niedobrze rozumiem. I nie dziw, bo obcy jestem a wi-