Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ustek przybliżyła. Niedostrzeżony prawie rumieniec ożywił lica zbladłe, życie powracało.
Elżbieta poruszyła się, powieki otwarły całe; zobaczyła nad sobą stojącą Kätchen, wyciągnęła ku niej ręce i zarzuciła na szyję. Uśmiech łagodny, dziwny, jak gdyby ze zwykłego snu przebudzonej przebiegł po jej ustach. Nie zdawała się rozumieć, ani pamiętać co się z nią działo. Wracała do tej chwili, w której siły ją opuściły.
Słabszą tylko i straszliwie czuła się zmęczoną, ale napój podany ją orzeźwił.
— Kätchen — szeptała — bardzo, bardzo to wszystko trwało długo! Nieprawdaż. Widziałaś go? mojego króla narzeczonego? Nieprawdaż, że bardzo piękny jest? Takim ja wyobrażałam go sobie z obrazka przysłanego matce. Co za szlachetne rysy, jaka postawa pańska! I strój dla mnie wdział niemiecki. O! ja to zrozumiałam dobrze. Nie śmiał spojrzeć na mnie, abym ja bardziej się jeszcze nie zmięszała. Nogi się uginały podemną, ćmiło mi się w oczach!
Z jaką wspaniałością oni mnie przyjmowali, z jaką serdecznością. Stary król ściskał mnie jak własne dziecię. Widziałam i czułam łzy jego. A! będę go kochać jak ojca.
Hölzelin słuchała nie odpowiadając, trzymała szklankę w ręku, przykładała jej napój do ust. Smutny wyraz twarzy malował duszną trwogę.
Elżbieta półgłosem mówiła ciągle.