Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drżenia ręki usłuchał, zatrzymał się chwilę i żywiej poskoczył.
Dżemma natychmiast opadła na swe siedzenie. Więcej już nic widzieć nie chciała.
Bianka, Monti i inni widzowie wskazywali w orszaku przejeżdżających, mianując ich po nazwisku. Dudycz o niektórych miał ciekawe rzeczy do powiedzenia, Włoszka nic nie słyszała.
W ulicy też, po przejeździe króla, znowu się wszystko rozsypało, rozlało, rozluźniło, bo wiedziano, że zaledwie za godzin kilka powracać będzie August towarzysząc narzeczonej, z którą miał się w rozbitych namiotach spotkać za miastem.
Dudycz, ponieważ wiele czasu zostawało jeszcze na oczekiwanie, przygotował się na przyjęcie swych gości. Chciał wystąpić przed Włoszką, ale nie potrzebował nieznajomych i natrętów ugaszczać. Wysunął się więc i sam osobiście przyniósł na tacy wina i słodycze.
Dżemma ręką białą odepchnęła tacę, Bianka zagarnęła wszystko...
Ożywiona rozmowa zawiązała się pomiędzy dziwnie tu zgromadzonemi osobami, mało lub wcale nieznajomemi.
Monti mówił dużo, choć nie miał wiele do powiedzenia, kupiec wenecki tak samo słuchał pilnie i gorliwie. Zdawało się, że lękał się stra-