Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z krzywemi nogami, zajadła bestya, który ani swojej ani cudzej krwi nie żałował; słynął z tego, iż z okrucieństwem łączył dzikie szyderstwo, i zabijając ryczał ze śmiechu. Kto Białemu popadł w ręce, nie mógł się litości spodziewać. Potrzeba było kata, Biały się ofiarował męczyć i uśmiercać.
Wychodzący w przedsień, gdy Dudycz zsiadał z konia, poznał go Biały i krzyknął z podziwu.
— Co! tyś się tu zawieruszył!
— Królowa mi listy zwierzyła i kazała szukać z niemi marszałka.
Biały się zadumał.
— Toś go znalazł — rzekł — ale chyba dziś do niego nie przystąpisz. My do przyjmowania posłów nie gotowi. Pan nasz odpoczywa, a nie lubi, żeby mu dobrą myśl przerywano.
— Dajcież mi aby posłanie gdzie w ciepłej izbie i gdzie konie postawić — odparł Petrek — jam też zmęczony, poczekam chętnie do jutra.
Skinął na niego Biały. Weszli wewnątrz dworu, którego wszystkie izby pełne się być zdawały, a wrzawa w nich i krzyki panowały takie, jakby żaden dygnitarz się nie znajdował, ale rozpojone żołdactwo tylko. Nikt na nowo przybywającego nie spojrzał. Przez sień przeprowadził go Biały do ciemnego ganku, a z niego do pustej komory, podobno jedynej w której