Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mował wdzięcznie, ale większą część godzin spędzał na łodzi, u brzegu morza, milczący.
Była to dusza prosta, jeden z tych ludzi jakich Virgili opiewa w swoich sielankach, nieznający miasta, zbytku ani zepsucia, które się z nich lęgło, ale dziki jak naddunajski wieśniak... Hypathos miał upodobanie w jego rozmowie szczeréj, w nieświadomości dzikiéj z jaką prawił o cudach morza, o głosach wód, o Syrenach i Nimfach, o rozmowach Bogów, które słyszał w szumie wiatru i fali.
W nieszczęśliwą godzinę, ten mieszkaniec groty, który dotąd nie znał innych Bogów nad swe Lary gliniane; i innych ludzi nad ubogich Caprean, dowiedział się o Jowiszu-Tyberze, zapragnął mu przynieść dań i tak krwawo ją opłacił.
Odtąd bolał leżąc i nie mogąc się z ran uleczyć, mrąc prawie z głodu, bo na życie zarobić nie miał siły. Hypathos nosił mu jadło z litości i żywił biednego, a gdy przybył Helios, dał mu o nim wiedziéć, namawiając by się poszedł poradzić lekarza... Z jego to naprawy przywlókł się nieszczęśliwy Ulp, z twarzą obwiniętą szmatami, wylękły, i upadłszy do nóg o ratunek go prosił.
Żyd stary, któremu po cichu opowiadał swe dzieje, kazał szmaty rozwiązać i przeląkł się straszliwą jedną raną pokrytego lica, niepodobnego już do ludzkiéj twarzy.