Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyna, zmuszona dla zdrowia modlić się tylko w kaplicy, wierzyła.
Pani Pawłowa opowiadając o swojej bytności we dworze, wiele rzeczy zamilczała, panicz bowiem, który oddawna na Julusię czyhał i myślał nieraz jakby ją wciągnąć do dworu, był przytomny rozmowie starej budniczki z panią podkomorzyną, a udając serdeczne politowanie nad biednym stanem tych ludzi, sam matkę nakłaniał, aby Julusię wzięła do siebie i nią się opiekowała.
Matka pocałowała go za to w głowę. — Co to za anielskie serce! — zawołała ze łzami prawie — jakie to poczciwe to moje Jasisko!
A poczciwe Jasisko myślał tylko jak nową ofiarę ściągnąć dla siebie, jak sobie wesołe i tak życie nową gałązką leśną umaić! Zaraz w ślad za Pawłową wyszedł od matki i wetknąwszy jej kilka złotych w rękę, za które go w kolano pocałowała, począł ją na swój rachunek rozpytywać. Stara dała mu z wielkim pośpiechem do zrozumienia, że gotowa wszelkiemi siłami pomagać, za co przyrzekł jej nagrodę sowitą, a naprzód polecił staranie, żeby Julusia do dworu sprowadzoną być mogła.
Z Pawłową i Julusią może poszłoby jak z płatka, Maciej całe życie mógłby nie wiedzieć o tem, czegoby mu z dziesięć razy raz po raz nie powtórzono: ale stary, dumny i uczciwy Bartosz stał im wszystkim na zawadzie.
Tego groźba, prośba, datek, podejście sprowadzić z drogi nie mogły. Znali go ludzie z tej strony. Nieulękniony niczem, niezmiękczony żadną modlitwą, jeśli ta do przekonania mu nie mówiła, gardzący darem na któryby nie zapracował lub wypłacić się nie mógł, prze-