Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiej uderzyło, niż naówczas, gdy się ta miłość zawiązywała.
Książę pod wrażeniem tryumfu, który odniósł, zsiadł z konia.
Tak, był to ten sam jego dworzec stary, u którego progu niegdyś z młodą żoną stał, witany tak samo; u tego progu, który potem po zabójstwie Kiwały, po osieroceniu swem opuścił bez żalu. Był tu znowu i miał drugie rozpocząć życie.
Nie dano mu długo myśleć, ani się wspomnieniami zachmurzać — twarze dawniej znajome, zmienione, postarzałe, jakieś inne, choć te same, gdyby widma zachodziły mu drogę.
Stare niewiasty, które porzucił tu młodemi jeszcze prawie, płakały.
Z dawnej jego służby, która wyglądała świetnie, niedobitki zjawiały się odarte, w łachmanach.
W izbach, do których go prawie na rękach wniesiono, ledwie ściany nagie też same pozostały... odarte, zczerniałe, zbrukane. Tylko tęsknica i smutek przyległ do nich, radość co tu mieszkała, uleciała. Pustką wiało i stęchlizną grobową.
Radosne okrzyki dziwnie jakoś odbijały się o te ściany.
Rękami ujął się za głowę... i mimowoli na myśl mu przyszło, że był postrzyżonym mnichem, który zakon porzucił i panu złożone śluby poła-