mowić[1] nie będziecie. Okoń zmarł... co wam do Okonia!
I powtórzył. — Licho was tu naniosło.
— Pewno, że licho — odparł Dersław — ale ja cię nie zdradzę, ani moi... Powiedzże mi, co ty tu robisz?
— Na Chrystusa mi przysięgasz? — podchwycił Okoń.
— I na Ewangelię Jego — palce w krzyż składając i całując je, rzekł Dersław.
Okoń pomyślał chwilę, obejrzał się na odjeżdżających Lasotę i czeladź, którzy już rzeczkę przebywali, postał milczący, aż gdy na zawrocie wierzby ich zakryły, za uzdę wziął konia Dersława i milczący począł go za sobą prowadzić.
Nałęcz dawał z sobą czynić, co chciał. Szli tak ku górze zwolna, a Okoń wreszcie się odezwał.
— Oto widzicie, gdziem się ja zabił. Ziemia była bezpańska, czart jeden wie, do kogo ona należała, ja po dziś dzień o tem nie wiem. Na ziemi bezpańskiej człowiek bez służby i bez pana siadł i siedzi... Nikogom o pozwolenie nie pytał, pusty gródek zajmując, więcem nie rad, gdy mnie tu kto widzi, a rozgada i potem upomni się kto jeszcze, albo wyżenie, albo z nim będę wojnę krwawą miał.
— Ale na Boga, Okoniu mój! — przerwał Dersław — jakże ty, coś urzędy sprawował
- ↑ Błąd w druku; powinno być – mówić.