Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale że mu w Drdzeniu było lepiej niż w Gniewkowie, bo tam o swej stracie zapominał, dawał się do nich wyciągać.
Myśmy prorokowali wówczas, aby bodaj dziewki staroście nie wziął.
Tymczasem się inaczej stało. Poszedł zatarg o lasy nadgraniczne. Chciano mu je oderznąć, aktami dowodząc, że do księztwa nie należały.
Sporu to nie było warte, bo lasu miał dosyć i na drzewo, i do łowów, a mało o to zdał się dbać. Lecz pod złą godzinę ktoś mu podszepnął, że Staszko Kiwała, sędzia kujawski, granicę samowolnie na sosnach zarębywać każe.
Książę, usłyszawszy to, rzucił się jak rażony. Konia począł wołać, oszczep pochwycił, ludziom kazano wszystkim się zbierać i na granicę.
Gdyśmy zobaczyli, jak wyruszał z podwórca, koniowi ostrogi w boki wraziwszy, prosiliśmy Pana Boga, aby sędziego gdzie nie napotkał, a właśnie Kiwała z Kaliszanami w istocie sosny znaczył i kopce sypał.
Puścił się nań, zobaczywszy go, książę, łając odrazu i bezczeszcząc. Kiwała, jak był mocen swem prawem, nie ustąpił. Odparł księciu, że on tu króla osobę na sobie ma.
A ten, nie czekając, oszczep podniosłszy, cisnął i w samą pierś go trafiwszy, w miejscu trupem położył.
Dopiero, gdy krew trysnęła, a martwy padł