Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mych domach chętnie przyjmowany piosnki śpiewał, albo wygrywał na strunach cudne rzeczy. Dziwiono się biegłości i wynoszono go pod niebiosa.
Dziewczęta, gdy ulicami przechodził, długo za nim uśmiechając mu się patrzały i wzdychały. Śmiały był i nie ustępował przed nikim.
Gdy go rozpytywano czasami o pochodzeniu, plótł baśnie osobliwe, nie przyznając się do habitu, który nosił, do chleba pauprów, który jadł, do zdrady, jaką na Samuelu dokonał... którą Krzysztofa i Andrzeja na wygnanie skazał.
Tryumfował może w duchu, ale pociecha i duma z odniesionego zwycięztwa zmięszana była z goryczą.
Sam nie wiedział czemu i złego pana, którego nienawidził, i tych ludzi, jakich tam znał koło niego, nawet głupiej Motrunki, co go tak kochała, żałował, a gdy się czasem o tej przeszłości zadumał siedząc na ławie w antykamerze, to mu lutnia niepostrzeżenie wyślizgała się z ręki i padała na ziemię, a drudzy śmiali się z niego, a on gniewał się i burczał.
Czasem wśród pieśni coś mu się przypomniało, ukłuło w serce, zaciemniło oczy, głos odebrało.
W nocy we śnie zawsze tylko widywał swą przeszłość, nigdy teraźniejszości. Żył tak, powiedzieć było można, żywotem dwoistym: we dnie na dworze króla, w nocy na dworze Zborow-