Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiała się rzecz rozstrzygnąć. Przy nim i Zamojskim musiało być zwycięztwo; nic nie pomagały wykręty i wybiegi prawne. Kasztelan gnieźnieński musiał jednak stanąć w obronie.
Zadanie było trudne, prawie nie do podźwignięcia. Co miał powiedzieć przeciwko własnoręcznym listom Krzysztofa?
Prawda, charakter i pismo były do Krzychnikowych podobne, ale czyż pisma sfałszować i podrobić nie można? Wszak znano powszechnie Dymideckiego, który Stefana rękę tak doskonale naśladował, że jego pisma sam on od własnego rozpoznać nie mógł.
Jan dawał do zrozumienia: id fecit cui prodest!
Dowodzić nie mógł fałszerstwa, ale je przypuszczał, bo braci znał z innej strony, bo zdrajcami ich nie uznawał; wiedział tylko, że prześladowani chcieli się oba usunąć na Maltę i kraj zupełnie opuścić.
Wszystko to niewiele zaważyć mogło obok brzemienia, jakiem instygator obciążył Zborowskich.
Jan przypuszczał — listy dowodziły winy. Kasztelan tylko na Wojtaszka, którego nie ukazywano, rzucił podejrzenie, że wywłoka, który suknię duchowną zrzucił, a za lutnię dla rozpusty pochwycił, nie był zaufania godnym.
Tymczasem wszystko świadczyło przeciwko Zborowskim; znaleźli się, co podczaszego wi-