Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekli złowrogie: hodie mihi, cras tibi, godło niegdy pod trupią głową kładzione, a dziś rzucone jako groźba całemu stanowi szlacheckiemu.
Drobna szlachta, chociażby była mogła i powinna stawać przy Zamojskim, jako przy reprezentancie swoim, przeciw staremu możnowładztwu, nie pojmowała jasno zadania i tradycye popychały ją za Zborowskimi. Ponad wszystko raziła i oburzała królewska samowola i energia, z jaką on do panowania powołany, chciał panować w całym tego wyrazu znaczeniu.
Z niepokojem i ciekawością, kto mógł zdążał do Warszawy, gdzie już król i Zamojski czekali na senatorów i posłów. Wszystko inne bladło i niknęło przy Zborowskich sprawie, którą król z senatem miał sądzić.
Już zawczasu chodziło z ust do ust to pytanie: Jakto! król więc sam w tej sprawie zarazem ma być i aktorem i sędzią?...
Na zamku wkoło króla i kanclerza ponuro było i cicho. Żadnego przepychu i okazałości... dwór skromny i niezbyt liczny, myśliwstwo tylko, węgrzyny ulubione, służba pańska, wozów trochę i koni, a do rozrywki i pociągania ludzi tak jak nic. Nigdzie uśmiechającej się twarzy i wesołego głosu, ludzie surowego oblicza, chmurni, kancelarye pełne ksiąg i papierów, czeladzie sworne, jak klasztor jakiś rycerski wyglądał ten dwór królewski.