Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnie godziny odjąć chcecie. Toć okrucieństwo nadaremne, a ja czasu do stracenia nie mam.
Widząc Bech, że nic nie dokaże, zwinął papier ze złością wielką i zawołał.
— Nie dla tego listu cię tracą, to sprawa pana Krzychnika, który na sejmie odpowiadać będzie... jeżeli go też ułapim, a nie, to i zaocznie sądzić go dadzą. Nie dla listu was tracą, te rzeczy tu nie należą, ale z urzędu starościńskiego kanclerz nad wami moc ma. Przeto nasz JMPan miłościwy, na nic się nie oglądając, jedno na świątobliwe sumienie swoje, skazuje cię na śmierć ściętą, jutro conajraniej, bo jesteś banit, a śmiałeś mieszkać w Koronie.
Na ten wyrok tak ogłoszony sumaryjnie, Samuel już słowa nie rzekł, aby rozmowy nie przedłużać i czasu nie marnować. Bech czekał, kręcił się, szedł ku drzwiom powoli, na Mroczka poglądał, na ostatek do drzwi przyszedłszy, otworzył je, rzucił niemi i wyszedł.
Zostali z Mroczkiem sami, bo Serny się był oddalił, i jakiś czas trwało milczenie. Zborowski musiał spocząć, bo indagacye te gwałtowne z takim nań padły impetem, że je wydychać musiał, choć po głowie myśli mu się wiły, na które już czasu stać nie miało, aby je wszystkie rozplątać mógł i do ładu przyprowadzić.

Widział Mroczek jak się kilkakroć w piersi oderzył[1] mocno i płakał, ale wstydząc się tych

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – uderzył.