Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział co go czekało, i że u mnie przebaczenia nie ma. Ani tchórzem, ani słabym nie chcę być, tak! wolę być okrutnym... a nawet w tym razie nie mam litości! nie mam... budzilibyście ją napróżno, gniew tylko się wzmoże.
Po krótkiem milczeniu, zafrasowany Heidenstein rzekł cicho.
— Wrócę więc z niczem?
— Z rozkazem, aby Zamojski nie zwlekał — odparł Batory. — Kocha on ten swój kraj, niechże się nie waha wypiec zjadliwej rany... inaczej on nigdy zdrowym nie będzie i zginie rozerwany i bezsilny.
To mówiąc drżał król z gniewu, który go do szpiku kości przejmował. Chciał Heidensteinowi wskazać, aby zaprzestał nalegań w sprawie Zborowskich i nagle zwrócił rozmowę i pytanie na wojskowe zaciągi. Wspomniał o poselstwie tatarskiem z pogardą, zapytał o nowiny z Rzymu.
Na wszystko to nikt lepiej nie mógł odpowiedzieć nad Heidensteina, który wszystkie papiery kanclerskie miał w ręku i listy czytał, bo na nie w imieniu Zamojskiego odpowiadał. Czasem tylko dawny uczeń padewskiej almae matris łacinę jego nieznacznie poprawił.
Naostatek król zapytał, czy długo zabawić tu myśli?
— Miłościwy panie, jak najkrócej pozostanę, a z próżnemi rękami choć lekko napozór mi