Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mysz z niego nie wyjdzie. Jeżeli oręża dostanie i bronić się będzie, a w tej walce legnie...
— Nie będzie ani waszą winą, ani wam za to włos spadnie z głowy — rzekł hetman. — Nieledwiebym to wolał, niż długą z nim procedurę, a i onby rycersko skończył, nie z katowskiej ręki.
Westchnął hetman.
Szli więc Urowiecki i Mroczek naradzając się, ale tak, ażeby przygotowanie do wyprawy wieczornej wcale nie było widoczne i nikt się go nie domyślał, każdy z nich pojedynczo ludzi swych na godzinę zmówioną cicho przysposobił, tak że jedni o drugich nie wiedzieli. Oni sami wieczorem na włos nie zmienili codziennych zajęć, tak że każdy do snu poszedł i światła pogaszono, straże zaciągnięto, wedle obyczaju.
Urowiecki, Mroczek i Stanisław Żółkiewski poubierali się i uzbroili zawczasu, a gdy godzina wyjazdu nadeszła, cicho w dziedzińcu tylnym zgromadziwszy się, na koń siedli i tylnemi wrotami tak wyciągnęli w pole, że nikt oprócz straży o nich nie wiedział.
Hetman kazał sobie, o którejkolwiek godzinie Żółkiewski powróci, natychmiast dać znać co się stało i obudzić.
Noc była wiosenna, cicha, ciepła... chmurna, a ptaszki na zabój śpiewały o życiu, gdy tu śmierć się gotowała i tragedya okrutna, któ-