Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ksicki, myśląc już brata zaciągnąć do służby Samuela.
— Przy kanclerzu jestem — rzekł Parżnicki. — Koniuszym mnie uczynili i dobrze mi z tem jest. W podróżach mu towarzyszę.
Posłyszawszy to Boksicki zrazu się nawet z tem wydać nie śmiał, gdzie służy, ale brata zaczął odmawiać, ażeby skąpego i surowego Zamojskiego — bo taka o nim chodziła fama — rzucił, a innego szukał miejsca. Obiecywał mu je wyrobić.
Parżnicki na to zgóry odrzekł:
— Uchowaj Boże! Ja się ani ruszę. Kamień na miejscu obrasta. Albo mi to źle? Naprzód że jurgielt nigdy nie zalega, potem że i podarki się trafiają. Prawda, że ani na obrokach, ani na stajennych przyborach człek nie zarobi, bo rygor wielki, ale też zapłata dobra i gdy człeka doświadczą, to go popychają.
A przytem — dodał — co kanclerz, to nie żaden inny pan albo półpanek. Ten całą gębą królewski synowiec i ma przed sobą przyszłość znaczną. Kto wie? na tron go może wezmą?
Poczęli tedy we dwu po swojemu politykować, a Parżnicki się okazał daleko zręczniejszym, bo brata skonwinkował, że służba u kanclerza nie miała równej, a kto się do niej dostał, winien się pilnować, aby nie stracić miejsca.
Nie mogło też inaczej wypaść, tylko że bracia