Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełniał już inny młokos, Prokopek, który wieśniacze tylko pieśni śpiewywał i zprosta grał na teorbanie, ale był ulubionym pana, bo drżał przed nim i na twarz padał.
Mnich włoski dawno był, pokłóciwszy się ze Zborowskim, w podartym habicie, zmuszony dwór jego opuścić, natomiast miał teraz on żyda, którego przezwał Rabi Jehuda, śpiewającego Majufes, jeżdżącego konno i służącego za pośmiewisko, ale obdzierającego Samuela bez miłosierdzia.
Oprócz tego na wozie jechali karzeł i karlica, ubrani dziwacznie, usługujący też Samuelowi, ale tych on tylko z domu brał rzadko dla parady. Życie wiodło się jak przedtem bez zmiany. Anusia bawiła w Białym Kamieniu, a dorastający syn Aleksander, do którego więcej może teraz, niż do córki był przywiązanym, rzadko miał pozwolenie towarzyszenia mu i mieszkania razem.
Przez dziwny jakiś srom, nie życzył sobie Samuel, aby syn ten patrzył na jego życie. Trzymał go zdala, z nauczycielami i pod dozorem bardzo szczęśliwie dobranych przewodników, czuwających nad jego ukształceniem.
Sam on cynicznie się wyrażał czasem.
— Nie chcę, aby na takiego jak ja wyrosnął łotra i zbója. Zobaczycie, ten sławę imienia Zborowskich podniesie, ten na bohatera wyrośnie.
I przepowiednia ta się później, choć w niedługiem życiu Aleksandra ziściła. Bolał nad tem