Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A zatem czas i godzinę trzeba było naznaczyć, związać się słowem uroczystem i kroczyć wprost do czynu. Samuel się na to godził, Krzysztof przystawał, Andrzej się nie sprzeciwiał.
Wszystkich znudziło i wyczerpało oczekiwanie. Samuel obesłał ich, aby zjazd postanowić gdzieś na Rusi i umowę zawrzeć twardą.
W ciągu roku obawy jakiejś niespodzianki od króla osłabły. Ponieważ on się ociągał, można go było uprzedzić.
Trzej bracia naznaczyli sobie dzień zjazdu w Złoczowie. Zdawało się im, że bezkarnie dotąd kręcąc się po kraju, jakby na nich uwagi nie zwracano wcale, mogli być zapomniani. Samuel choć banita, zawsze w kilkadziesiąt do stu koni przenosił się z miejsca na miejsce, z jednego majątku do drugiego, to ku granicy, to ponad nią się snując.
Opowiadano o nim raz, że się wybiera na Wołoszczyznę, to że idzie na tatarów, to że się do Włoch wynosi a kraj opuszcza zupełnie.
Krzysztof nazywało się że bawił na Morawie, gdzie miał jakieś bajeczne posiadłości, że się znajdował u cesarza, i że go nie było w Polsce, ale w istocie prawie się z niej nie oddalał.
Naostatek Andrzej nie ukrywał się z sobą, jawnie przemieszkiwał w Krakowie, stawił się na wielu zjazdach, brał udział w naradach, tylko od dworu unikał i z kanclerzem się nierad był spotykać.
Wszyscy oni mylili się mocno, sądząc, że czy