Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z rąk Zborowskiego wyrwać potrafili, Ojca Cesława.
Dominikanin zobaczywszy go, poznał odrazu i zmarszczył się surowo.
— A ty co tu robisz w miejscu poświęcanem? — zawołał patrząc na niego.
— Należę do śpiewaków królewskich — odparł Wojtaszek — cóż za dziw, że na Wawelu w kościele śpiewam?
— Ty! do śpiewaków króla! — przerwał zgorszony Ojciec Cesław — a cóż za bezbożnik cię tu wprowadził? A oczyściłeśże się ty z tego brudu, w którym grzęzłeś po szyję razem z twoim dawnym panem?
Wojtaszek milczał, śmieszkiem nadrabiając. Tymczasem księża się katedralni zbliżyli i słuchali.
— Ma śliczny głos — odezwał się kantor, przechodząc.
— Ale zajrzyjcie mu do duszy! — ogniście krzyknął O. Cesław. — Taż to z kałuży grzechu i nieprawości wydobyta żmija!
Wszyscy księża przytomni przysłuchiwali się z nadzwyczajną ciekawością.
— Ale to śpiewak króla JMci — dodał jeden.
— Spytajcież go, czyim wprzódy był — mówił O. Cesław — a nie tykając ręką, bo się powalacie, miotłą go za próg wyrzućcie i to miej-