Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamku, a Batory nie wiedział jak ich przyjmować, wołano muzyki... Naówczas starzy tak manewrowali, aby nie dopuścić do głosu Wojtaszka, i tylko gdy razem śpiewali wszyscy, mógł się dać słyszeć. Naówczas choć się wyrywał i głos podnosił, umiano go zagłuszyć.
Po dawnem życiu targanem namiętnościami, gorączkowem ale utrzymującem w ciągłem naprężeniu wszystkie władze, Wojtaszek popadł w rodzaj odrętwiałości, która go jak rdza jadła.
Do tego męczeńskiego stanu przyczyniły się tęsknice. Tęsknił nawet za tem i za tymi, których znienawidził; przypominał sobie Biały Kamień, Złoczów, Zaborów i inne miejsca pobytu, zabawy, walki, strachy... Anusię gniewną, rozkochaną Motrunkę, a nawet pijane biesiady wrzaskliwe, w których Samuel tak był straszny.
Żałował niemal swojego kroku, za który ukarany został nie jednem cięciem, ale powolną męczarnią.
Po kilkakroć zrywał się już lutnię pochwyciwszy i swój mały węzełek, zbiedz gdzieś do Niemiec, do Czech, bodaj do Moskwy, lecz po drodze mogli go Zborowscy porwać i powiesić na pierwszej z brzegu gałęzi.
W takich rozmysłach czas mu upływał na królewskim dworze. Mógłby był mieć jakąś rozrywkę zbliżając się do dworu królowej, ale ten się składał z kobiet po większej części podżyłych