Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w polityce wewnętrznej nie mogły nawrócić tych, co nie chcieli być nawróconymi, znajdując dogodnem czerpać ze dwóch źródeł.
Batory obchodził się z tymi przeciwnikami ze wzgardą i nie miał nad nimi litości.
Na łzy kasztelana popatrzywszy obojętnie, król poruszył ramionami.
— Nie wątpię — rzekł — o szczerości waszej, mówicie co wam mówiono, ale was tak okłamano, jak mnie oszukać chciano. Trudno się jednak łudzić, gdy dowody czarno na białem trzyma się w ręku.
— N. Panie — pochwycił kasztelan — raczcie sobie przypomnieć tego pisarza w Grodnie, który tak rękę waszą umiał naśladować, żeście wy sami podpisu jego od własnego rozpoznać nie mogli. Alboż się nie mógł znaleźć zły człowiek, który rękę braci moich naśladował dla ich zguby?
— Czekaj chwilę, kasztelanie — odparł król — uczynię cię samego sędzią.
To mówiąc wyszedł król i mało co zabawiwszy, powrócił z wiązką papierów w ręku.
Kasztelan rzucił się na nie chciwie i przepatrując, zdrętwiał... Nie było najmniejszej wątpliwości. Pieczątki, pismo, papier, wszystko się składało na to, ażeby wszelką wątpliwość usunąć.
Zrozpaczony starzec, któremu papiery z rąk wypadły, zakrył sobie oczy i nie powiedział już ani słowa.