Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spisek na naszą zgubę uknuto — mówił do niego. — Niegodziwy ten ulubieńczyk Samuela, Wojtaszek, fałszywe podrobione jakieś zawiózł listy z doskonale naśladowaną ręką Krzysztofa. W listach mowa o truciźnie, o zasadzkach, o zabójstwach.
Król zdrajcy muzykantowi dał miejsce u siebie w kapeli i milczy. Zamojski także... wiemy co to ma znaczyć.
Poczną może od Samuela, pójdą potem do Krzychnika, od niego do mnie, a gotowo się skończyć na was, panie kasztelanie, bo kto chce psa uderzyć, kij znajdzie.
Z początku kasztelan nie dowierzał, ale Andrzej z nadzwyczajną zręcznością pracował nad nim póty, aż go namówił i przekonał o tem, iż powinien jechać do Krakowa i raz się z królem stanowczo w sprawie familii rozmówić.
Kasztelan pojechał.
Nie miał tu łask szczególnych, ale miał wiarę u króla i hetmana.
Począł od tego ostatniego, lecz Zamojski, gdy zagaił zaledwie, przerwał mu tem, iż z królem o tem, nie z nim mówić trzeba.
— Ja w tej sprawie — dodał — nic przez się nie czynię i czynić nie będę.
Zatem wyrobił sobie posłuchanie u króla Jan, a wchodząc, już po twarzy pana poznał, że się domyślać musiał o co chodziło.