Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pianą okrywały. Co napadł i chwycił w rękę rwał i szarpał na kawałki.
Puściła się nakoniec pogoń nie jedna, bo wszyscy chcieli się zasłużyć panu, a nie było człowieka, któryby Wojtaszka zgubić nie pragnął. Oprócz więc Boksickiego, który zabrał najlepszych ludzi, kto tylko mógł się wyrwać, skoczył na konia i rozbiegli się tak na wszystkie strony, że chyba cudem mógł ujść lutnista.
Znaleziono na wpół rozszarpanego konia w lesie, a niedaleko od niego siodło i rząd, po których poznano, że koń Wojtaszkowy być musiał. Spodziewano się więc go dognać, ale lutnista umiał się im wymknąć, a nóg nie żałując, do Cobarowych ludzi dostał się nim pogoń do gospody dobiegła.
Co się działo tymczasem w Białym Kamieniu, tego żaden język nie wypowie.
Po niewczasie pan Samuel ręce łamał lamentując, że przebaczył, i że natychmiast zdrajcy obwiesić nie kazał. Wyrzucała mu to Anna, która z największą zajadłością przeciwko niemu instygowała.
Wszystko to przychodziło po niewczasie.
Gdy ochłonąwszy z pierwszego szału, Zborowski się wziął do przejrzenia papierów, przekonał się łatwo, że te, które mu skradzione zostały, wszystkie jego i Krzychnika obwiniały, tak dowodziły ich zamachów na króla i kanclerza, że