Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

godła zupełnie różne: dziewiczą wiązankę kwiatów i zamężnych niewiast zasłonę. Dokoła mnicha, który wykrzywiał usta i wdzięczył się do otaczających, stała młodzież, skubiąc go, oblewając, szturgając i nie dając pokoju.
Przy stole Anusi dawno nie było. Dworzanie i czeladź, a nawet proste hajduki zmięszani razem, jak lalką bawili się tą maszkarą, a śmiechy rozlegały dokoła.
Na stole opróżnionych dzbanów, powywracanych kubków, porozlewanego wina i miodu, opróżnionych mis siła stało w wielkim nieładzie.
Samuel zobaczywszy Wojtaszka, chociaż u boku ani noża ani szabli nie miał, bo siedział rozpasany i upojony, porwał się oburącz naprzód szukając żelaza. Wstał, zachwiał się na nogach i padł na siedzenie, gdy tymczasem dwór jego od przebranego mnicha cały się rzucił ku drzwiom na Wojtaszka i objął go kołem.
Jakiś czas oczyma mierzyli się pan i sługa. Zborowskiemu usta drgały, oczy czarne zataczały się groźno, to na śpiewaku spoczywając, to odwracając od niego ze wstrętem. Walczył z sobą co począć ma i na ustach błąkał się już rozkaz.
— Wziąć go i w dyby zakuć.
Ale ani Samuel sam, ani nikt nigdy nie mógł przewidzieć co on pocznie, tak zmienne uczucia z kolei nad nim panowały, a najsilniejsze brało przewagę.