Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

księdza za kobietę i dziwy z nią dokazują, alem widziała przez drzwi, że siedzi rękami sobie twarz zasłoniwszy i ani patrzy, ani słucha. Wara teraz temu, na kogo się porwie, bo mu kości pogruchocze.
Zadumał się Wojtaszek. Chciał właśnie nagle się ukazać w takiej chwili zatęsknienia, ale dziewczyna mu się do nóg rzuciła, prosząc, aby poczekał do jutra.
Gdzie się było przechować do rana?
Wojtaszek nie miał, oprócz niej, żywej duszy sobie przyjaźnej we dworze, i wiedział, że każdyby był rad go zgubić. Nikomu więc się zwierzyć, nikogo o pomoc prosić nie mógł, a gdyby go kto postrzegł, był pewnym, że natychmiast wyda, dodając jeszcze, iż zasadzkę zamierzał na Samuela.
Niebezpieczeństwo było wielkie, bo i około pięknej Motrunki kręciło się dużo dworaków, zazdroszcząc sobie i każdy jej krok podpatrując, mogli szukając jej trafić na Wojtaszka.
Noc nadchodziła, a w izbie jadalnej ciągle jeszcze taż sama panowała wrzawa. Wojtaszkowi nie chodziło o to, aby się do Samuela dostał, byle mógł przekraść się do tej szuflady, w której papiery składał, i gdzie się na pewno spodziewał znaleźć listy Krzychnika.
Stół, w którym ona była, stał w sypialni Samuela, nieopodal od jego łoża. Jeden był tylko