Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mało na tem... nie wiem, czy do króla przystęp macie i czy mi wyrobicie coście przyrzekli.
— Masz na to rękę moją — odparł Cobar. — Słuszna rzecz, że się ladakomu nie chcecie zwierzyć. Ja się zowię Cobar, mogliście słyszeć o mnie, bo przy osobie króla stoję, mam jego zaufanie i teraz oto z panem Zybergiem do wojska na Podole jestem wysłany.
Ufa mi pan mój, możesz i ty mnie zawierzyć! Mów śmiało, ale prawdę, ja za łaskę królewską ci ręczę, bo jak srogim jest nieprzyjaciołom swoim, tak dla wiernych umie być łaskawym.
Wojtaszek w ramię go pocałował.
— Miłościwy panie — odparł — nic wam nie zataję. Panowie Zborowscy, szczególnie dwaj, dawny pan mój Samuel i pan podczaszy Krzychnik, naposiedli się, aby króla trucizną zgładzić, a hetmanowi zasadzkę gotują, z której żyw nie wynijdzie. Każdy jego krok śledzą i wiedzą... Ale to co ja na wiatr mówię, azali mnie małemu człeku uwierzycie, rzecz dla was wątpliwa będzie zawsze, a ja chcę pokazać czarno na białem, dowodnie, że niedarmo mówię to przeciwko nim.
— Jakim sposobem — przerwał Cobar zdumiony.
— Listy wam wykradnę i przyniosę, które pan Krzychnik do Samuela pisywał i pisze — rzekł Wojtaszek. — W listach tych wszystko