Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poruszył ramionami.
— Jestem pewnym — dodał — że u mnie kupować trucizny nikt nie myślał na prawdę, ale się dowiedzieć chciano, czy kto inny jej nie dostał.
Wy posądzacie Zborowskich, że oni dla króla czy hetmana jej potrzebują, a Zborowscy się boją, aby im Krzysztofa albo Samuela nie otruto. Dlatego ze dwu stron oto nachodzicie mnie i ciągniecie mnie, azali nie sprzedam, a ja i im powiadam i wam, że sprzedaję...
— Jako! — zakrzyknął Mroczek — więc co myślicie?
— Myślę lada jakiego ziela za gruby pieniądz dostarczyć — rzekł Fontanus — aby gdzieindziej go nie szukali, a zła ono nikomu nie zrobi.
Uśmiechnął się aptekarz.
— Przychodził do mnie, o truciznę dowiadując się wasz człek — dodał — bo kulawy do waszych należeć musi, badał mnie podczaszy Zborowski, ale nikt nikogo truć nie myśli, tylko się sam obawia być otrutym.
Mówię wam prawdę — rzekł odetchnąwszy — śledźcie, to się o tem przekonacie.
Mroczek słuchał rozważając i zdawała mu się mowa rozumną.
— A no — dołożył Fontanus okulary poprawiając — nie ja jeden tu aptekę mam. Chcecie-li mi zawierzyć, ten co truć zamyśli, w publicznej