Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To już trupem pachnie! — zawołał Łaski.
Podczaszy, który o rozmowie jego z bratem wiedział i o jej skutkach, chciał naprawić co porywczość Samka popsuła i odezwał się:
— Nie wiążcie mnie tylko do pary z gorąco kąpanym Samuelem, o którym wiem, żeście uprzedzeni źle, ale u Samka więcej słów i hałasu niż roboty, a gorszym się daleko czyni niż jest.
— Dałby Bóg i jemu i innym opamiętanie — dodał Łaski — bo przeciwko panu temu iść, który nas podniósł i ze słabych uczynił mocnymi, grzech to wielki. Miły on komu czy nie, a poszanować go trzeba i uczcić.
— Rękę ma żelazną! — westchnął Krzysztof.
— Innąby też nic z nami i z nieprzyjacioły nie uczynił — rzekł Łaski, który rozmowę rad był dokończyć.
Tak jak z panem Łaskim i z innymi podczaszy, gdy zagaił a zagrał z tej nuty, która brzmiała opozycyjnie, zaraz mu usta zamykano, nic już odpowiadać, ale nawet słuchać nie chcąc.
W smutnem cale położeniu się znajdował, ale postanowiwszy dotrwać, aby dobre położenie zbadać, doczekał wreście podczaszy, iż miał z kim spiskować.
Ponieważ czasu wesela i zabaw ludzie się zwykle łatwiej wynurzają z tem, co myślą, a języka na uwięzi trzymać nie zwykli, i z cesarskiego dworu, który zawsze na Polskę miał oczy