Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jest przekonanym, że podczaszy nieprzyjacielem jego.
Westchnął słysząc to kasztelan.
— Krzysztof własnym jest pono przed wszystkiem nieprzyjacielem! Królby go trochą łaskawości sobie pozyskał.
— Żądacie tego po mnie — podchwycił Zamojski — ani mogę, ani chcę odmawiać, ale się lękam, że nic nie uczynię.
— Chciejcie a uczynicie.
Zamilczał kanclerz. Po krótkiej rozmowie, po otrzymanem przyrzeczeniu uroczystem, odjechał kasztelan.
Można sobie wyobrazić, co się działo na Franciszkańskiej ulicy przy tym temperamencie, który całą rodzinę znamionował, gorączce i niecierpliwości ich, a dumie podrażnionej.
Każdego dnia, każdej godziny niemal oczekiwano posłańca od kanclerza, powołującego na audyencyę. Tymczasem tydzień cały upłynął, a wiadomość nie nadeszła żadna.
Stało się to, co Zamojski przewidywał... Gdy zagaił o tem, iż się podczaszy doprasza rozmowy, król zżymnął się i syknął.
— Daj mi z nim pokój! — zawołał — kłamstwem mnie nie weźmie; niech sobie nie pochlebia, nie mam go za tak niebezpiecznego, abym miał drogo kupować.
Jest „radą cesarza“, niechże się tem konten-