Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ptaki łowcze drogie były, a w tej walce z dzikiemi często kaleczały, albo nawet i w śmierć być mogły ubite. Rzadko więc bardzo i mało kto, dla bardzo ciekawej i zajmującej walki, chciał drogie swe ptaki ważyć. Nawet na czaple polując, często one przeszyte ich ostrym dzióbem, na który się same w zapale wojowniczym rzucały, przepadały, a w walce z jastrzębiami i orły, niekiedy też rycerz przyswojony nie dotrzymał swobodnemu i dzikiemu.
Król, którego ptaki ulubione mu były, a niemało kosztowały, rad oszczędzał je i nigdy prawie na drapieżników nie puszczał. Co mu się tego dnia stało, iż ujrzawszy jastrzębia, jakby urągającego mu się, stojącego w powietrzu, gdy myśliwi coraz się ku niemu zbliżali? on to jeden wiedział. Skinął na Biedrzyckiego, który pędem nadbiegł do króla.
Stefan milcząc wskazał mu palcem jastrzębia, ale pan Łukasz oczom nie wierzył i rzekł po łacinie:
Accipiter.
Król z prawie całym dworem swym po łacinie rozmawiać musiał.
— Widzę — rzekł w tym języku — i myślę, że nasz duży kosacz dałby mu radę.
— Zaprawdę — zawołał Biedrzycki — ale za to ręczyć nie można, aby się i z niego pierze nie posypało, bo dziki bronić się nie omieszka.